czwartek, 13 sierpnia 2020

"Freja" Matthew Laurence

Tytuł: Freja  Autor: Matthew Laurence  Tłumaczenie: Dominika Repeczko  Wydawnictwo: Jaguar  Ilość stron: 360  Moja ocena: 3|10

"Ilu ludzi przechodzi przez życie, nie czując do siebie ani razu nienawiści czy pogardy?"

     Nie będę ukrywać, że Freję dostałam krótko po premierze i w sumie wylądowała na półce. Pierwotnie byłam przekonana, że to lekka i ciekawa młodzieżówka, która będzie idealna i szybka do przeczytania. No i jakże się bardzo myliłam.


     Sara Vandi wygląda jak młoda kobieta, ładna i dosyć ogarnięta, jak na osobę, która siedzi w szpitalu psychiatrycznym (od dekad oczywiście), jednak jej spokój nie trwał tak długo, jakby tego sobie życzyła. Sielankowe życie przerywa jej Garen – odpowiedzialny za rekrutację bogów takich jak Sara do Finmedi. Z racji swojej dumy nie przyjmuje oferty i decyduje się na ucieczkę wraz z Nathanem – świeżo poznanym chłopakiem, którego resztkami mocy skłania do pomocy. No proszę, nawet nie czuję, jak rymuję. Sara, czy może lepiej określić ją Freją – bogini miłości, wojny i śmierci, go niezwykle egoistyczna i nieco zbyt infantylna jak na mój gust, co więcej cechowała ją pochopność i bezmyślność w niektórych aspektach. Jej zachowanie można by zamknąć w stwierdzeniu „nie jestem taka jak inne” lub „nie dam się przekupić” - oczywiście wszystko to w kontekście sarkastycznym z nutką ironii.
"(...) nawet potwory są zdolne do poczucia straty."

     Kolejną ofiarą autora jest Nathan, którego również poznajemy w szpitalu psychiatrycznym (jako pracownika) – ot zwykły młody chłopak, który wydaje się być w porządku, ale mimo wszystko kojarzy się z taką życiową niedojdą. W każdym razie okazał się być nie aż taki zły, co nie zmienia faktu, że jak na dorosłego faceta był niezwykle naiwny i infantylny. Można go w sumie określić jako typowego przydupasa „silnego charakteru”, jednak trzeba mu przyznać, że był nieco mniej irytujący jak Sara/Freja. Co do reszty bohaterów – nie byli zbyt charakterystyczni, płascy i w sumie można powiedzieć, że nudni, mimo iż byli bogami, jakoś średnio przyciągali uwagę. Mocno mnie zaciekawiła (najbardziej z całej książki) tylko Samantha Drass i Apep, to wszystko.


     Nie będę ukrywać, że zamysł sam w sobie nie jest zły, według mnie coś mocno poszło nie tak przy etapie tworzenia niestety – wykonanie leży, autor ma raczej przeciętne i niezbyt porywające pióro, co również nie ułatwia i nie umila czytania. Książka była dynamiczna, działo się sporo, jednak patrząc na całokształt okazuje się być najzwyczajniej w świecie nudna, widać również, że autor niezbyt dobrze radzi sobie w kwestii pisania dialogów – wyszły sztywno i nienaturalnie, jednak opisy też do najlepszych nie należały – trąciły monotonią i usypiały. Na bohaterów już trochę ponarzekałam, ale niestety to nie wszystko – nie będę ukrywać, że byli potwornie płytcy (tu nawet kałuża wydaje się być oceanem), o tym, iż infantylność to ich powołanie to już wiemy, biło od nich sztucznością, a relacje ograniczały się do błyskawicznej przyjaźni – mówię serio (porwanie, gadu-gadu, wyjawienie i udowodnienie prawdy… BUM. Przyjaciel na całe życie).
"Zawsze można mieć nadzieję."
     Chyba jedyne co mnie skłoniło do przeczytania, czy w ogóle pragnienia posiadania była ciekawa okładka, która i owszem do najładniejszych nie należy, ale przyciąga wzrok, chociażby tymi kolorami i ich rozstawieniem, a okazuje się, że jestem straszną sroką.


     Reasumując, przykro to w ogóle stwierdzić, ale czytając tę książkę, miałam wrażenie, że marnuję swój czas, robiłam do niej dwa podejścia, a ma coś koło 360 stron, czytałam tę książkę, powiedzmy trzy tygodnia (oczywiście wliczając przerwę) i teraz faktycznie uważam, że nie było warto. Oprócz pomysłu, który w odpowiedni sposób wykonany mógłby być naprawdę poczytną lekturą i w miarę dobrą okładką nie ma w sobie żadnych innych plusów… No może zakończenie było okej, ale głównie ze względu na wcześniej wspomnianą Samanthę Drass i fakt, że była najmniej irytującą postacią w tejże książce. Nie będę wam jej polecała, według mnie i innych (patrząc na recenzje na LC) nie jest dobra, ani nawet warta odrobiny czasu książka, była po prostu bardzo zła i wręcz nudna. Mnie za tę ciekawość pokarało, no, ale teraz pozostało tylko o niej zapomnieć.

Pozdrawiam, Sara ❤

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentując zostawiasz po sobie niezmywalny ślad i przy okazji motywujesz do działania. Zostaw w komentarzu adres swojego bloga, na pewno odpowiem :)

Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon. Wszelkie prawa zastrzeżone. ©Sara Kałecka