piątek, 25 października 2019

[FRAGMENT] "Łowcy płomienia" Hafsah Faizal






ROZDZIAŁ 1


     Ludzie przeżyli, ponieważ zabijała. I jeżeli to oznaczało, że musiała stale zapuszczać się w odmęty lasu znanego jako Arz, od którego nawet słońce trzymało się z daleka, to trudno.

     Zawsze, gdy dopisywało jej szczęście, Zafira Iskandar trzymała się optymistycznej myśli, że odwagą przewyższa samo słońce. Zwykle nie mogła się doczekać, aż mroczny Arz znajdzie się za jej plecami, a ona ponownie zakorzeni się w równinach swojego kalifatu, otoczona przez cały ten parszywy śnieg.

     To uczucie towarzyszyło jej również dzisiaj, mimo drapiących ją w dłonie poroży. Wydostała się z przeklętej ciemności lasu, czując na policzkach ciepłe światło poranka i udając, że jej westchnienie wywołane jest ukończeniem zadania, a nie ściskającym serce strachem.

     Marhaba, ty tchórzu.

     Światło słoneczne zawsze było blade w kalifacie Demenhuru, bo słońce nie miało pojęcia, co zrobić z całym tym śniegiem, na którego miejscu powinien być piasek.

     Choć czuła, jak odmarzają jej palce, a w nozdrza szczypie mroźne powietrze, rozciągające się przed nią śnieżnobiałe, gładkie morze napawało ją spokojem, maskując ukłucie samotności. Jako że w kalifacie wszystko, czego dopuszczała się kobieta, mogło zostać wykorzystane przeciwko niej, udawanie mężczyzny nie było łatwe. Nie, kiedy posiadało się kobiece krągłości, wysoki głos i lekki chód.

     Zafira ciągnęła za sobą martwego jelenia, pozostawiając unoszące się z tyłu obłoczki pary i wyżłabiając w śniegu ciemnoczerwoną ścieżkę, która wydawała się bardziej upiorna niż zwykle. W powietrzu wisiało napięcie, a od ziemi i spomiędzy szepczących pni drzew bił niemy bezruch.

     Jak zwykle paranoja dobijała się do jej drzwi w najgorszych chwilach. Winę za dręczące ją niespokojne myśli zrzucała na nadchodzący ślub.

     Jej ogier zarżał, stojąc przy butwiejącym pniaku, dokładnie tam, gdzie go zostawiła, a jego sierść zlewała się z białym otoczeniem. Pośpiesznie przywiązała truchło jelenia do siodła. Sukkar stał spokojnie, wyglądając jak perfekcyjne odzwierciedlenie uroczego imienia, jakie mu nadała.

     – Mieliśmy dzisiaj dobre łowy – powiedziała do konia, który w niczym jej nie pomógł, po czym wspięła mu się na grzbiet. Sukkar nie zareagował – stał i biernie wpatrywał się w Arz, jakby zaraz miał z niego wyskoczyć ifryt i go pożreć, jeśli tylko na moment odwróci wzrok.

     – Tchórz – rzuciła Zafira z uśmiechem na drętwiejących wargach. Tak naprawdę każdy był tchórzem, gdy w grę wchodził las – wielkie nieba, wszystkie pięć kalifatów, jakie tworzyły Arawiyę, bały się go, jako że nachodził również na ich teren. Był on klątwą rzuconą na nich za czasów, kiedy te ziemie zostały ograbione z magii.

     Ale baba nauczył ją, że pod wieloma względami Arz nie był niczym innym jak zwykłym lasem. Nauczył ją, w jaki sposób można go wykorzystać dla własnych celów. Celów, które napawały ją nadzieją, że pewnego dnia uda jej się go ujarzmić, choć tak naprawdę było to niemożliwe. Nikt nie mógł tego zrobić.

     Śmierć baby była tego dowodem.

     Zafira poprowadziła Sukkara z dala od wycinki i głębiej w teren Demenhuru, lecz Arz zawsze zdawał się prosić, by zaszczycić go ostatnim spojrzeniem. Zatrzymała się i odwróciła.

     Patrzył. Oddychał. Jego chude drzewa sięgały ku kłębiącym się w nim cieniom.

     Niektórzy mawiali, że żywił się ludźmi jak sępy padliną. Niemniej Zafira do niego wracała, dzień w dzień, polowanie za polowaniem, za każdym razem okrywając się coraz większą sławą. Zdawała sobie sprawę, że któraś z tych wypraw mogła być jej ostatnią, i mimo że niewiele rzeczy ją przerażało, perspektywa zgubienia się w tym lesie napawała ją największym strachem.

     Ale coś pulsującego w głębi jej duszy czerpało przyjemność z częstych wizyt w bezkresnej ciemności. Nienawidziła Arzu. Nienawidziła go tak bardzo, że aż go łaknęła.

     Dreszcz, jaki poczuła na ustach, nie miał nic wspólnego z zimnem.

     – Akch, będziesz miał jeszcze mnóstwo okazji do gapienia się na las – powiedziała trzęsącym się głosem. – Musimy zdążyć na ślub, bo inaczej Minn pourywa nam głowy.

     Nie żeby Sukkar jakoś specjalnie się tym przejmował. Zafira cmoknęła i nakazała koniowi ruszyć, czując, jak napięcie opuszcza jego mięśnie, w miarę jak coraz bardziej oddalali się od Arzu.

     Wtedy nagle w powietrzu zaczęło ciążyć coś jeszcze.

     Włoski na karku Zafiry się zjeżyły, gdy spojrzała ostrożnie przez ramię. Arz patrzył na nią, obnażając kły. Nie… ktokolwiek to był, znajdował się tutaj, w Demenhurze, scalając się z otaczającą ich ciszą prawie tak dobrze jak ona.

     Prawie.

     Bardziej od Arzu bała się jedynie tego, że pewnego dnia ktoś odkryje, iż nie jest ona żadnym Łowcą, ale Łowczynią – osiemnastoletnią kobietą, która na każde polowanie narzucała na siebie ciężki płaszcz z kapturem. Gdyby do tego doszło, mieszkańcy trzymaliby się od niej z daleka, a wszystko, co do tej pory osiągnęła, zostałoby wyśmiane. Sama ta myśl powodowała ucisk w jej sercu, które naraz zaczęło bić nieco szybciej.

     Odwróciła Sukkara łbem w kierunku Arzu, poganiając go wbrew przepełniającej ogiera niepewności, gdy nieoczekiwanie przez powietrze przebił się głęboki głos, choć nie była w stanie rozróżnić słów.

     – Jalla – rzuciła ze ściśniętym gardłem. Wierzchowiec zarzucił grzywą i bez wahania przyspieszył, bębniąc kopytami na śniegu. Powietrze ściemniało, kiedy zbliżyli się do lasu. Zabawne, że jej pierwszą reakcją na śmiertelne niebezpieczeństwo był bieg ku nieznanemu.

     Mróz szczypał ją w twarz. Po jej prawej stronie pojawiła się czarna smuga, a po lewej kolejna. Konie. Przygryzła wargę i szarpnęła lejce, uchylając się, gdy coś przecięło powietrze zaraz nad jej głową.

     – Qif! – zawołał ktoś, jednak kto byłby na tyle głupi, żeby się teraz zatrzymać?

     Sukkar. Ogier zamarł u stóp Arzu, a Zafira podskoczyła w siodle – ten gwałtowny ruch jej przypomniał, że Sukkar nigdy dotąd nie podszedł tak blisko lasu. Zimny zmysł dziewczyny wypełnił zapach drewna i rozkładu.

     – Nie teraz, tchórzu – syknęła. Sukkar odrzucił łeb, ale się nie ruszył. Zafira wpatrywała się w niemą ciemność i wzięła drżący oddech. Nikt nie odwracał się plecami do Arzu; nie było to miejsce, w którym opuszczało się gardę…

     Zaklęła pod nosem i odwróciła Sukkara wbrew jego protestom.

     Wokół słychać było gwizd mroźnego, silnego wiatru. Czuła na plecach ciężkie spojrzenie Arzu, lecz nagle jej uwagę odwrócił widok stojących dziesięć stóp od niej dwóch koni o sierści czarnej jak noc. Ich potężne sylwetki ochraniała kolczuga. Konie bitewne.

     Hodowano je tylko w jednej lokalizacji: w sąsiadującym z nimi bezdusznym kalifacie Sarasynu. Albo Krainie Sułtana. Ciężko było to stwierdzić, jako że ich władca jeszcze niedawno z zimną krwią zamordował kalifa, bezprawnie przejmując kontrolę nad całym terenem i armią, które do niego nie należały.

     Twarze mężczyzn miały ostre rysy, a pod nagą skórą ramion wyraźnie rysowały się mięśnie. Ich karnacja była w kolorze zarezerwowanym dla tych, co dobrze znali życie w słońcu oraz pośród piasków pustyni, czyli to, czego pragnęła Zafira.

     – Jalla, Łowco – rzucił ten wyższy, jakby była czymś w rodzaju bydła, które trzeba zagonić na swoje miejsce. Jeśli wcześniej miała jakieś wątpliwości co do pochodzenia mężczyzn, ich głos natychmiast je rozwiał. Poczuła ucisk w gardle. Plotki rozchodzące się po Demenhurze to jedno, ale bycie celem ataku Sarasynów to zupełnie inna sprawa.

     Opuściła głowę tak, by kaptur ukrył większą część jej twarzy. Wyższy z mężczyzn wyciągnął zakrzywiony bułat, a Zafira zaczerpnęła tchu. W swoim życiu stawiała czoła ciemności, polowała na króliki i jelenie, lecz jeszcze nigdy nie stanęła oko w oko z ostrzem.

     Musiała wykarmić swoich ludzi i pożegnać się z pewną śliczną panną młodą. Dlaczego ja?

     Jednak mimo wszystko mężczyźni się nie ruszyli. Oni też bali się Arzu. Zafira uniosła podbródek.

     – Po co? – warknęła ponad świstem wiatru.

     – Król pragnie się z tobą zobaczyć – powiedział ten niższy. Król, wielkie nieba. Ktoś, kto obciął więcej palców niż wyrwał sobie włosów z głowy. Wieść głosiła, że niegdyś był dobrym człowiekiem, ale Zafirze ciężko było w to uwierzyć. Urodził się Sarasynem, a każdy wiedział, że serca Sarasynów od urodzenia pozbawione były wszelkiego dobra.

     W jej piersi ponownie zapłonęła panika, lecz opanowała się i jeszcze bardziej obniżyła głos.

     – Gdyby mój król rzeczywiście chciał się ze mną zobaczyć, wysłałby list, a nie swoje kundle. Nie jestem przestępcą.

     Niższy z mężczyzn otworzył usta, oburzony porównaniem do psa, ale drugi uniósł nieznacznie ostrze i zbliżył się do Zafiry.

     – To nie jest prośba. – Nagle znieruchomiał, jakby sobie uświadomił, że jego strach nie pozwalał mu podejść bliżej lasu. Lecz w końcu rzucił: – Jalla. Chodź tu.

     Zafira wykrzywiła wargi. Niestety oprócz barbarzyństwa Sarasyni byli szczególnie znani ze swojej dumy.

     Szepnęła uspokajające słowa do Sukkara. Nie wiedziała, czy to z powodu mężczyzn, czy ich ogromnych, złowrogich koni, ale jej lojalny ogier zrobił krok w tył. Jeszcze nigdy nie podszedł tak blisko Arzu, a Zafira zamierzała torturować go znacznie bardziej. Uśmiechnęła się do Sarasynów, wykrzywiając popękane, blade wargi.

     – W takim razie sami mnie złapcie.

     – Nie masz dokąd uciec.

     – Zapominasz o czymś, Sarasynie. Arz to mój drugi dom.

     Pogładziła dłonią grzywę Sukkara, wzięła głęboki oddech i poprowadziła wierzchowca prosto w ciemność, a ta zawładnęła nią w całości. Dziewczyna z całych sił starała się nie zwracać uwagi na radosne szepty, jakimi ją przywitała. Próbowała stłumić poczucie euforii, która wypełniła jej serce, oraz głodu, który szalał w jej żyłach.

     Od czarnych pni drzew biła upiorna i niewzruszona aura, a ich ostre liście lśniły w mroku. Spod kopyt Sukkara dobiegał ją chrzęst pnączy, a jej wzrok niemal całkowicie pochłonęły cienie.

     Nie licząc przyśpieszonego oddechu, Sukkar zachowywał względny spokój, a Zafira nadstawiła uszu, z galopującym sercem próbując wyłapać wszelkie odgłosy, które świadczyłyby o tym, że jest ścigana. Mimo przepełniającego ich strachu Sarasyni powinni ruszyć za nią w pościg – duma to niebezpieczna cecha.

     Cisza – dokładnie taka, jak wtedy, gdy mężczyzna wyciągnął bułat. Bezruch poprzedzający pierwszy podmuch wiatru.

     Nie ścigali jej.

     Po raz pierwszy w życiu doceniła upiornego, nieobliczalnego ducha Arzu, który odstraszył obu mężczyzn. Mogły ich dzielić dziesiątki mil i ani ona, ani dwaj Sarasyni nie zdawaliby sobie z tego sprawy. Właśnie taki był Arz. Właśnie dlatego ci, którzy się w nim zaszywali, nigdy nie wracali – nie byli w stanie znaleźć drogi powrotnej.

     Zafira widziała zaledwie zarys białej sierści Sukkara, lecz po latach obcowania z tą ciemnością słuch dziewczyny był ostrzejszy niż jakikolwiek sztylet. W Arzie to uszy były jej oczami.

     Ze wschodu dobiegł ją delikatny szelest, na co ona i Sukkar raptem znieruchomieli. Rozbrzmiały odgłosy kroków, a temperatura powietrza gwałtownie spadła.

     – Pora wracać – mruknęła pod nosem Zafira, a Sukkar zadrżał i podążył za ruchem jej dłoni. Za szeptem w jej sercu, który umilkł dopiero w momencie, kiedy ruszyła się z miejsca.

     Ciemność sięgała ku błękitnemu niebu oraz malującemu się w oddali ciepłemu słońcu. W jednej chwili wypełniła ją pustka, a w nozdrza zakłuło mroźne powietrze, nasycone zapachem metalu i żywicy.

     Wyglądało na to, że Sarasyni nie mieli tyle szczęścia. Ile czasu minęło, odkąd cała ich trójka zaszyła się w lesie? Nie mogło upłynąć więcej niż dwadzieścia minut, ale położenie słońca na niebie świadczyło o tym, że minęła przynajmniej godzina.

     Zafira nie chciała wiedzieć, czy król rzeczywiście chciał się z nią zobaczyć. Albo dlaczego. W odpowiedzi na drugie pytanie Sukkar wydał z siebie głośne parsknięcie, jakby czytał w jej myślach i mówił: Jedno zmartwienie naraz.

     Tam, gdzie wcześniej stały konie, śnieg był teraz gładki i…

     Łowczyni gwałtownie pociągnęła za lejce.

     Na białym tle rysowała się sylwetka kobiety. Jej ramiona przykrywał ciężki płaszcz w szarym kolorze… nie, w kolorze mieniącego się srebra, a pod nim widniała czerwona chaledżi. Kaptur ledwie zakrywał proste, śnieżnobiałe włosy nieznajomej, a usta miały odcień intensywnej, krwistej czerwieni.

     Zafira mogłaby przysiąc, że jeszcze parę sekund temu jej tam nie było. Serce dziewczyny zaczęło bić jak szalone.

     Arz deprawuje nieskupione umysły.

     – Kto by się spodziewał, że zabijanie przychodzi ci z taką łatwością – odezwała się kobieta głosem jak jedwab. Czy Arz potrafił tworzyć też takie iluzje?

     – Nie jestem mordercą. Jedynie przed nimi uciekałam – odparła Zafira, szybko zdając sobie sprawę, że nie powinna odpowiadać wytworowi swojej wyobraźni. Nie zabiła tych ludzi… prawda?

     – Mądrze. – Po chwili na ustach kobiety zawitał uśmiech. – Naprawdę wyglądasz na kogoś z głową na karku.

     Podmuch wiatru zakołysał połami jej płaszcza. Ciemnymi oczami prześledziła linię drzew Arzu, a od spojrzenia nieznajomej biła dziwna mieszanina zachwytu i… wielkie nieba. Uwielbienia.

     – Przypomina Sharr, nieprawdaż? – Nagle pokręciła głową, sprawiając wrażenie, jakby każdy jej ruch był dokładnie przemyślany. Zafira poczuła kłębiący się pod skórą strach na wspomnienie o Sharr. Kobieta zawahała się na moment i znieruchomiała. Wyglądała, jak gdyby tkwiła gdzieś pomiędzy prawdą a ułudą. – Och, jak mogłam poruszyć tak drażniącą kwestię? Jeszcze nie byłaś na wyspie.

     Jesteś prawdziwa?, chciała zapytać Zafira, lecz zamiast tego rzuciła:

     – Kim jesteś?

     Kobieta obdarzyła ją wszechwiedzącym spojrzeniem i złączyła nagie dłonie. Nie było jej zimno? Zafira mocniej ścisnęła lejce Sukkara.

     – Powiedz, dlaczego polujesz?

     – Poluję dla moich ludzi. Po to, by ich wyżywić – odparła Zafira. Bolały ją plecy, a z truchła jelenia zaczął unosić się nieprzyjemny zapach. Chciała już ruszyć w dalszą drogę.

     Kobieta mlasnęła, a Sukkar zadrżał.

     – Nikt nie jest aż tak nieskalany.

     I właśnie w tamtej chwili Zafira musiała mrugnąć, ponieważ naraz kobieta stała o krok bliżej. Próbowała nie zamykać oczu, ale po kolejnym mrugnięciu nieznajoma znajdowała się tam, gdzie wcześniej, i przekrzywiała głowę.

     – Czy słyszysz lwi ryk? Czy czekasz na jego wezwanie?

     Co to za dziwoląg?

     – Tawerna jest na rynku, w razie gdyby brakowało ci araku. – Jednakże naturalną dla Zafiry otwartość przyćmił ucisk w gardle.

     Kobieta wybuchnęła śmiechem, który wydawał się zagęścić powietrze i przyćmić myśli Zafiry. Na moment jej wzrok stracił ostrość, a po chwili na śnieg padł cień. Czerń zmieszała się z bielą, a ciemne pnącza wspinały się po kostkach dziewczyny. Sukkar drgnął.

     – Droga Łowczyni, ktoś taki jak ja nie potrzebuje trunku.

     Łowczyni. Zafira wypuściła wodze z dłoni. Wie.

     – Skąd… – Lecz słowa natychmiast zamarły na języku Zafiry. Usta kobiety wykrzywiły się w uśmiechu, a na ten widok dziewczyna poczuła, jak ściska jej się serce. Był to ten rodzaj uśmiechu, który świadczył o tym, że dana osoba znała wszystkie jej tajemnice. Uśmiechu, który zwiastował kłopoty.

     – Zawsze odnajdziesz właściwą drogę, Zafiro bint Iskandar – powiedziała kobieta. W jej głosie niemal pobrzmiewał smutek, chociaż błysk w oczach wcale tego nie odzwierciedlał. – Choć takie przeklęte dziewczę jak ty nie powinno było wychodzić z ciemności.

     Jej srebrny płaszcz zamigotał, gdy nagle się obróciła, a Łowczyni prawdopodobnie zamrugała po raz kolejny, bo kobieta zniknęła bez śladu.

     Wyparowała. Zafira poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. To imię. Ten uśmiech. Rozejrzała się, ale wokół nie było śladu po czarnym cieniu i srebrnym płaszczu. Śnieg był nieskazitelnie czysty, a ucisk w głowie stracił na sile.

     Naraz Sukkar pognał przed siebie, zanim zdążyła chwycić za lejce.


     Krzyknęła i na moment straciła równowagę, lecz ją odzyskała, nim prawie runęła na śnieg. Ogier kontynuował wariacki galop, dopóki nie wbiegli na zbocze, gdzie wreszcie się zatrzymał.

     Zafira szarpnęła za lejce i zaklęła, aż w końcu koń spuścił łeb z dostojnym parsknięciem. Oddychaj. Obserwuj otoczenie. Obejrzała się przez ramię, by ponownie spojrzeć na czarny las, ale nigdzie nie zauważyła kobiety. Jakby całe spotkanie było wytworem jej wyobraźni.

     I może tak było. Zafira znała Arz lepiej niż ktokolwiek inny, więc wiedziała, że tak naprawdę nikt nie był w stanie w pełni poznać jego sekretów. Wiara w jego sztuczki gwarantowała okrutną śmierć.

     Czy słyszysz lwi ryk?

     Zafira nie usłyszała ryku, ale coś innego. To coś ją kusiło, czyhając pośród cieni. Z każdą wizytą dziewczyny ten głos stawał się coraz silniejszy. Jakby las posiadł kawałek jej serca i próbował zdobyć resztę.

     Zaczerpnęła tchu i oderwała wzrok od Arzu. Była wyczerpana i miała halucynacje, nic więcej.

     Zresztą to wszystko i tak musiało poczekać. Na razie musiała włożyć chaledżi i zdążyć na ślub.



PREMIERA 6 LISTOPADA.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentując zostawiasz po sobie niezmywalny ślad i przy okazji motywujesz do działania. Zostaw w komentarzu adres swojego bloga, na pewno odpowiem :)

Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon. Wszelkie prawa zastrzeżone. ©Sara Kałecka