Tytuł: Rodzeństwo Autor: Monika Wojciechowska Wydawnictwo: Szelest Liczba stron: 631 Ocena:8/10
Normalna, normalna, normalna. Ale przecież ja nie miałam pojęcia, o jaką normalność mi chodzi. Znałam tylko swoją normalność i to ona była moją normalnością. Więc próbując być normalna w jakiś wyimaginowany sposób, robiłam coś nienormalnego.
Nie każdy ma brata albo siostrę, jednak na pewno w otoczeniu takich osób jest ktoś - znajomy, przyjaciel, partner, który rodzeństwo ma. Nawet jeśli sami nie możemy wypowiedzieć się o tym jak działają takie relacje, to spoglądając na to wszystko z boku u innych, spostrzegamy co się w takich relacjach dzieje i wysnuwamy wnioski. Mnie osobiście rodzeństwo kojarzy się z kimś w rodzaju przyjaciela, którego o wiele ciężej stracić ze względu na więzy krwi. Oczywiście poza tym myślę o kłótniach, specyficznym poczuciu humoru zrozumiałego tylko dla Was i wsparcie na które można liczyć. Widząc okładkę z tytułem Rodzeństwo i dziećmi trzymającymi się za rączki, pomyślelibyście o czymś złowróżbnym? Zwykle historie o rodzinach kojarzą mi się z wszelkiego rodzaju intrygami i tajemnicami, które potem prowadzą do kłopotliwych sytuacji. Nie miałam wobec pozycji żadnych oczekiwań, jednak spodziewałam się spokojnej obyczajówki. Raczej stonowanej. Z każdym kolejnym rozdziałem czułam coraz większe zmieszanie, ciekawość i może przede wszystkim melancholię.
Sandra i Albert to rodzeństwo nowoczesnych i specyficznych ludzi. Przez całe dzieciństwo otaczani są przez najróżniejsze towarzystwo telewizyjne, czy też artystyczne. Dorastając doświadczają wstrząsających zdarzeń, ale też poznają samych siebie, odkrywają, badają, cierpią i marzą... Z biegiem lat życie gmatwa się coraz bardziej, a dziki pęd znosi ich w różne miejsca. Są jednak wciąż tacy sami. Bo do zmiany trzeba czegoś więcej, a może kogoś?
Historia szła spokojnym torem tak, jak się spodziewałam. Od samego początku mamy dwie perspektywy wydarzeń. Bohaterowie zaczęli w pewnym momencie odbiegać od normy, co wydaje się dość zrozumiałe ze względu na otoczenie w jakim dorastali.
Sandra jest tym żywym dzieckiem, którego wszędzie pełno. Wygadana, błyskotliwa, czarująca, dusza towarzystwa. Wiecznie otoczona przez innych. Z drugiej strony mamy jej zupełne przeciwieństwo - cichego i nieśmiałego Alberta, który najchętniej czas spędza samotnie lub ze swoją starszą siostrą.
Nie są to protagoniści, którymi chcielibyśmy się stać. Ich losy są tragiczne i tak do bólu przeciętne, że potrafiłam współodczuwać większość przeżyć razem z nimi. Nuda to nie odpowiednik przeciętności. Sandra i Albert wydają się bardzo rzeczywiści, a to dlatego, że tak naprawdę historia ta mogła przytrafić się wszystkim. Jestem wręcz przekonana, że jakaś jej część pasowałaby do każdego. W tym tkwi siła tej pozycji do wywoływania we mnie mieszanych i nieprzyjemnych uczuć.
Poruszana tematyka nie ogranicza się tylko do kazirodztwa i toksycznej rodziny. Mamy tutaj nieszczęśliwe małżeństwa, nieprzerobione traumy, uzależnienia, poczucie bezsensu, poczucie niespełnienia, niestabilność, czy też pustkę.
Czytając Rodzeństwo nie miałam wątpliwości, że często okoliczności pojawiały się przez wcześniejsze wybory bohaterów - jak to zresztą dzieje się w życiu. Na przestrzeni lat widać jak zmienia się ich podejście i jak odpowiedzialność często góruje nad własnym szczęściem. Przed kilkoma laty pewnie współczułabym Sandrze i Albertowi patrząc z dezaprobatą na ich wybory, dzisiaj w pełni zrozumienia zwyczajnie bym im przytaknęła mając świadomość, że nie zawsze jest tak łatwo i kolorowo jak w naszych planach i marzeniach.
Jest to przyjemna lektura na te jesienne wieczory z herbatą, jednak nie ma wydźwięku optymistycznego, przez co musiałam sięgać pomiędzy rozdziałami po inne, ciut lżejsze pozycje, bo zwyczajnie ta by mnie za bardzo przybiła.
Tymczasem trzymajcie się ciepło!
Klaudia ☕
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując zostawiasz po sobie niezmywalny ślad i przy okazji motywujesz do działania. Zostaw w komentarzu adres swojego bloga, na pewno odpowiem :)