wtorek, 30 czerwca 2020

"Chłopiec w pasiastej piżamie" John Boyne


Tytuł: Chłopiec w pasiastej piżamie Autor: John Boyne  Wydawnictwo: Replika Liczba stron: 200 Ocena: 5|10
"Nikt nie staje się astronomem od samego patrzenia w niebo"

     Chłopiec w pasiastej piżamie to tytuł, który swojego czasu robił całkiem sporo szumu podczas dyskusji o filmach o tematyce wojny, ale też przyjaźni, czy tych, które wzruszają. Nie ukrywam, że cały ten zachwyt doszedł do moich uszu, jednak sama nie zrobiłam nic, aby sprawdzić jaka jest prawda. Był on gdzieś w mojej głowie w szufladce "do obejrzenia", jednak nigdy nie zrealizowałam swojego zamiaru.

     Gdy książka trafiła w moje ręce, to uznałam to za dobrą okazję, aby móc w końcu zmierzyć się z tą pozycją. Pomyślałam, że najpierw wersja papierowa, a tuż po niej wersja filmowa. Twardo stwierdziłam, że bez ekranizacji nie napiszę recenzji. I tak oto świeżo po obejrzeniu przybyłam wystukać swoje przemyślenia.

     Wbrew pozorom to dość cienka pozycja - i mam tu oczywiście na myśli ilość stron. Bruno to dziewięcioletni chłopiec, który pewnego dnia musi wyprowadzić się z Berlina wraz z całą rodziną. Awans jego ojca - żołnierza, nie napawa radością ani jego, ani reszty domowników. Miejsce, do którego się udają, to Po-Świecie. Początki są trudne, jednak po pewnym czasie Bruno postanawia zrobić to, co lubi najbardziej - odkrywać. Takim oto sposobem znajduje się w miejscu, które widzi ze swojego okna w sypialni. Drut kolczasty, ludzie w pasiastych piżamach i Szmul. Młody poszukiwacz, widząc rówieśnika, przytłoczony samotnością, postanawia się z nim zaprzyjaźnić. Nie wie, że drut kolczasty nie jest jedyną rzeczą, która ich dzieli.

     Podczas czytania nie wzruszyłam się. To jest fakt, któremu nie mogę zaprzeczyć. Co więcej - odczuwałam głównie irytację. Głównie ze względu na postać siostry Bruna, ale też samego głównego bohatera. Ma on za oknem widok na część obozu, widzi ludzi i to, co robią, a także jak traktują ich żołnierze, ale "hej! tam pewnie jest miasteczko i kawiarenki, a nawet stragany z warzywami". Po domu kręcą się żołnierze, a służba z obozu jest traktowana jak robactwo, ale "w sumie nie jest tak źle, bo mam przyjaciela zza krat, który ewidentnie nie ma co jeść, bywa też poobijany, wystraszony i czasem sprawia wrażenie, bardziej nieszczęśliwego niż mówi". W tym momencie nasunęło mi się pytanie nasączone jadem "Czy naprawdę ta rasa Aryjska to mieli być nadludzie?". Albo autor chciał ukazać tę niewinną wizję świata wolnego od nienawiści, albo nie docenił spostrzegawczości i inteligencji dziewięciolatków. Zapewne pamiętacie czasy dzieciństwa i jestem przekonana, że w tym wieku zdawaliście sobie sprawę gdy coś było nie tak. Żeby jednak nie było, że się czepiam - pozostańmy przy tej wersji, że Bruno po prostu nie widział nienawiści na świecie wierząc, że wszystko jest dobre.

     Natomiast nie mogę pominąć drugiej rzeczy, która jest już kwestią historyczną, a mianowicie fakt dotyczący samego obozu. Nazwa Po-Świecie brzmi jak dobra gra słów. Jako Polacy wszyscy znamy, a przynajmniej powinniśmy znać miejsce, które było obozem zagłady dla setek tysięcy ludzi. Nie tylko Żydów jak to było powiedziane. Ginęli tam też choćby i Romowie, a także Polacy, którzy stanowili większą część znajdujących się tam więźniów do połowy 1942 roku. Oczywiście możemy olać historię, ale chyba dla naszych przodków byłoby to niczym policzek od tych, za których przyszłość walczyli i umierali.

     Tak oto kończę tę pełną wewnętrznego żalu i wylanego jadu recenzję, i zachęcam bardziej do obejrzenia filmu, który jakoś bardziej mnie rozczulił mimo braku sprostowań historycznych. 
Trzymajmy się wszyscy cieplutko, chwytajmy słońce i szanujmy się wzajemnie. Pozdrawiam

Klaudia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentując zostawiasz po sobie niezmywalny ślad i przy okazji motywujesz do działania. Zostaw w komentarzu adres swojego bloga, na pewno odpowiem :)

Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon. Wszelkie prawa zastrzeżone. ©Sara Kałecka