Tytuł: Tak naprawdę mam na imię Hanna Autor: Tara Lynn Masih Wydawnictwo: Replika Liczba stron: 287 Ocena: 5|10
Ktoś, kto odda za ciebie własne życie, już na zawsze pozostanie częścią ciebie.
Mimo że piszę to kilkanaście dni przed świętami, to w momencie publikacji jest dwudziestego czwartego grudnia, a to znaczy, że mamy Wigilię Bożego Narodzenia. Z tej okazji życzę wszystkim Wesołych Świąt, choć w tym roku spędzanie ich tak jak zwykle najprawdopodobniej będzie utrudnione.
Święta, świętami, a zadania zadaniami. Dzisiaj przybywam z recenzją książki, która przypomina mi o Chłopcu w pasiastej pidżamie. Jakoś niezbyt wesołe skojarzenia i też niezbyt przyjemna pozycja na takie dni jak dzisiaj. Raczej nie chcemy się smucić, choć nostalgia pewnie dopada każdego z nas.
Jaka jest jednak historia Hanki?
Dziewczynka żyje z rodziną w małej miejscowości, niedaleko granicy z Rumunią. Przez okres w jakim żyją nie jest im łatwo. Dookoła słyszy się o złym Fuhrerze, a także o Stalinie, jednak wiadomości pozostają jedynie informacjami poza granicami Kwasowa. W końcu wszelkie plotki zaczynają się spełniać, a Żydzi przestają być bezpieczni. Przyjaciele stają się wrogami, którzy za cenę własnego życia sprzedają cudze. Trzeba działać, żeby przetrwać, a Hania nie jest gotowa, chociaż nie ma wyboru.
Jako najstarsza z trójki rodzeństwa rozumie więcej niż powinna dziewczynka w jej wieku. Zaledwie czternastolatka zostaje zmuszona do szybkiego dorośnięcia, aby móc odpowiedzialnie zadbać o swoją rodzinę. Do tej pory żyła jak zwyczajna nastolatka - pomagała mamie w domu, zajmowała się rodzeństwem, chodziła do szkoły, lubiła pewnego chłopca...
[...] mój umysł wędruje ku drugiej altanie. Zastanawiam się, co teraz robi Leon. Leon o zielonych oczach. Wyobrażam sobie, że rysuje przy piecyku jakieś leśne istoty.
W książkach, gdzie tematem jest cierpienie, wojna, czy śmierć, ciężko napisać, że jest świetna. Takie pozytywne słowa mają niezbyt pasujący do tematu wydźwięk. Chłopiec w pasiastej pidżamie był ciekawszy pod względem akcji i jej tempa. Tara Lynn Masih postawiła na spokojniejszą akcję w którą można było włożyć przemyślenia bohaterki, jednak muszę (niestety) przyznać, że historie problematycznych nastolatek i ich przemyślenia brzmią smutniej i głębiej. Mam wrażenie, że autorka nie do końca wiedziała jak spojrzeć na wszystkie wydarzenia z perspektywy dziecka.
Sama Hania nie jest postacią irytującą. Jest dobrą dziewczyną, która urodziła się po prostu w złym czasie. Przedstawienie tego było dość nudne i bardziej chciałam skończyć książkę, żeby móc zabrać się za inną. Wojna była tutaj czymś w rodzaju dodatku, a przynajmniej ja tak to odebrałam, bo rodzina musiała ją przetrwać, jednak tak, aby w niej jednocześnie nie uczestniczyć.
Nie była to historia do której bym wróciła, jednak może komuś innemu przypadnie do gustu. Głównie skupia się wokół przetrwaniu, wierze, a także bliskości rodziny i trosce o ich dobro. Może w taki świąteczny czas taka opowieść jest potrzebna?
Pozdrawiam, Klaudia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując zostawiasz po sobie niezmywalny ślad i przy okazji motywujesz do działania. Zostaw w komentarzu adres swojego bloga, na pewno odpowiem :)