Tytuł: Bezdech ćmy Autor: Albin Perc Wydawnictwo: NowoCzesne Liczba stron:210 Ocena :9/10
-Czyż to nie smutne, panie Fridrichu, że człowieka można kupić tak jak wielbłąda albo puszkę coli?
-Myślę, że smutniejsze i tragiczniejsze jest to, kiedy nie jesteśmy w stanie ocalić kogoś, kogo się kocha, choć człowiek oddałby dosłownie wszystko, by móc to uczynić.
Bezdech ćmy był tytułem, który pojawił się u moich drzwi w połowie poprzedniego miesiąca. Zajęłam się nim jednak dopiero w grudniu, czego troszkę żałuję. Tematyka powieści wydaje mi się być idealna na listopad. Nie tylko ze względu na atmosferę śmierci i przemijania, ale głównie przez to, że grudzień napawa jakąś nadzieją i nie zachęca do pogrążanie się w smutku i melancholii, które często towarzyszą nam właśnie w listopadzie.
Mauro i Fridrich to duet, których złączyła przeszłość. Nie zdawali sobie oczywiście sprawy z tego, że decyzje, które podejmowali przez wcześniejsze lata, doprowadzą ich do momentu czasoprzestrzennego spotkania. Ich losy splatają się i zazębiają. Tkwią razem na cmentarzu, otoczeni trupami ludzi zupełnie obcych, ale też tych znanych. Chodzą do szynku u Cybuli, gdzie spotykają ludzi jeszcze żywych, choć często też zmarłych już za życia. W tym kruchym postrzeganiu teraźniejszości jest czas na odkopywanie przeszłości, otwieranie starych ran i słodkogorzkim spojrzeniu na nieuchronne zmierzanie do śmierci każdego z nas.
Bo widzisz - krwawa historia świata pokazuje, że człowieka można zabić i pochować jak zwierzę. Zakopać go w niemym grobie, odebrać nieśmiertelnik, wyzbyć przeszłości i przyszłości.
Za pozycję powinnam była zabrać się wcześniej. Ogarnięta tym melancholijnym listopadem, chyba czułabym się raźniej w towarzystwie książki w podobnym tonie, z nutą filozofii i smutku.
Z drugiej strony Fridrich jak i Mauro, którzy prowadzą nas przez swoje życia przeplatane z ludźmi, których spotkali na swojej drodze, podchodzą do tematyki śmierci z dużym dystansem. Nie ma w tym zbyt emocji, które można odczuć.
W moim odbiorze jest to dobre spojrzenie, gdzie śmierć nie porusza, bo nawet nie ma czego. W końcu dotyczy trupa, któremu już jest wszystko jedno. Ciekawie zobrazowanie estetyki śmierci i całego procesu umierania, uczepiania się wszystkiego, co pozwala nam umrzeć już za życia... Do tego umiejscowienie znacznej części akcji na cmentarzu - czegoś takiego jeszcze nie czytałam.
Tuż obok mamy szynk, gdzie ludzie piją, cieszą się, smucą, przeżywają rozterki, żale, niespełnione miłości i straty, które w ogólnym rozrachunku nie będą miały znaczenia, skoro wszyscy skończą w ziemi.
Mimo smutnego wydźwięku jaki może płynąć z kolejnych rozdziałów, to jednak jest również dużo groteski, humoru, nadziei, poświęcenia, chociaż w tak nikłych ilościach, że nie mam wątpliwości w jakim tonie miał zostać utrzymany Bezdech ćmy.
-Jutro przeniosę swoje rzeczy do pokoju seniorki, tylko czy ona nie będzie mi miała tego za złe? - spytał Garbit.
-No, idź. Weź szpadel, odkop i spytaj ją. Myślę, że będzie raczej milcząca w tej kwestii.
Jest to ten rodzaj patronatu z którego jestem dumna. Okładka jest prześliczna, a treść chce się zgłębiać. Być może są autorzy, którzy potrafią pisać wznioślej o śmierci, a może nawet tacy, którzy z jeszcze większym dystansem do niej podejdą, ale na razie nie trafiłam na takich, dlatego też zachęcam do sięgnięcia po historię o historiach ludzkich żyć i... śmierci.
Pozdrawiam, Klaudia ∞
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując zostawiasz po sobie niezmywalny ślad i przy okazji motywujesz do działania. Zostaw w komentarzu adres swojego bloga, na pewno odpowiem :)