Tytuł: TY Autor: Caroline Kepnes Tłumaczenie: Jacek Żuławnik Ilość stron: 414 Wydawnictwo: W.A.B. Moja ocena:
"Wszystko z umiarem, zwłaszcza umiar."
Zanim wzięłam się za książkę, to miałam okazję poznać Joego Goldberga w serialu Netflixa pod tym samym tytułem. No i muszę przyznać, iż zyskał moją sympatię, o czym nie omieszkam wspomnieć nieco niżej, gdyż teraz jeszcze dodam, że polecajka od Stephena Kinga na okładce ma w sobie trochę prawdy. Jednak nie przedłużając, przejdźmy do nieco ciekawszej części.
"Nie ma lepszego pobudzenia w teraźniejszości, jak zaproszenie do przyszłości."
Joe Goldberg – niektórzy mogą już kojarzyć tego jegomościa, inni niekoniecznie… Zatem przedstawmy nieco bliżej tę postać – to dorosły mężczyzna (w wieku mniej więcej 25-27 lat, to tak na oko, gdyż nie ukrywam, że nie mogę sobie przypomnieć czy w ogóle o tym wspomniano), raczej niezbyt charakterystyczny dla otoczenia – ot zwykły, miły sprzedawca (w księgarni) w East Village, jakich cała masa w okolicy. Jednak jest pewna rzecz, która go wyróżnia, a z pewnością nie widać jej gołym okiem, a mianowicie jest naprawdę niezłym stalkerem – choć nieco nieostrożnym to i tak dosyć dokładnym i na pewno bardzo ciekawskim. Nie ukrywam, iż Joe zdobył moją sympatię – był w sumie zabawny i choć trochę nieporadny w kwestii flirtowania, to na swój sposób uroczy.
"Niezwykła dziewczyna nie może mieć zwykłego życia."
Skoro co nieco już wiemy o głównej postaci, to chociaż napomknę o jego ofierze - Guinevere Beck, która posługuje się głównie nazwiskiem. Zatem Beck, specyficzna postać, tak bardziej niż Joe – studiuje i jest dosyć rozwiązła, no i raczej niezbyt stała w uczuciach – jest doskonałym przykładem daddy issues. Przyznam szczerze, że drażniła mnie jej postać – była niezdecydowana, nieco infantylna i bardzo zapatrzona w siebie, a w dodatku kłamliwa – to młoda pisarka, zatem może w dramatach codziennego życia szukała inspiracji.
"Jedną z rzeczy, których nauczyłem się przez niespełna pięćdziesiąt lat na tym świecie, jest to, że jeśli nie zaczniesz od szalonej, szalonej miłości, takiej miłości, o której śpiewa Van Morrison, wtedy nie starczy ci energii na całe życie."
Fabularnie „Ty” można nazwać dosyć oryginalną powieścią, która być może i nie jest wybitnie zaskakująca czy przerażająca (jak to ujął Stephen King), ale to fakt – hipnotyzuje i wiele nadrabia klimatem, przystępnym językiem czy interesującym piórem – lekkim i przyjemnym. Jednak nie zapominajmy, że Caroline Kepnes stworzyła dosyć barwnych i charakternych, takich, których dało się lubić bądź też nie. Co bardzo mi się podobało – to Joe był narratorem, co nie tylko było ciekawym i dosyć oryginalnym zabiegiem, ale również ułatwiło wczucie się w jego postać czy to, dlaczego postępował w ten, a nie inny sposób – umożliwiając jednocześnie zrozumienie jego postaci (w tym potrzeb). Chyba o tym nie wspomniałam, ale nie brakuje tu dynamiki i no cóż, sporo się dzieje.
"Problem z książkami polega na tym, że kiedyś się kończą. Uwodzą cię. Rozkładają przed tobą nogi i wciągają cię do środka. Wchodzisz w nie głęboko, zostawiając wszystko, co miałeś, zrywasz wszelkie więzy łączące cię ze światem i podoba ci się w nich, i już nie potrzebujesz więzów, rzeczy, i wtedy książka się kończy. Treść ulatuje. Przewracasz stronę, a tam nic nie ma."
Kwestia okładki jest w tym wypadku jeszcze prostsza, bo w sumie jest „serialowa” i choć nie brak jej klimatu, to nie przepadam za „nalepkami” Netflixa (o ile to faktycznie nalepki, które można zerwać, jest okej), które w istocie wcale nie są przyklejone, a wtopione w grafikę.
"Nie odpowiadasz. Masz tę samą wadę co wszystkie książki w księgarni: skończyłaś się, zostawiłaś mnie, odeszłaś na zawsze."
Reasumując „Ty”, które znam z serialu, nieco się różni od tego książkowego, co nie jest niczym zaskakującym i według mnie oba mają w sobie to coś – czytało mi się naprawdę przyjemnie, wciągnęłam się w przedstawioną historię i chętnie poznam dalsze losy Joego i jego obsesji. „Ty” nie jest zbyt wymagającą powieścią, ale za to wciąga i co najważniejsze (jak dla mnie w tej chwili) można się przy niej odprężyć, bo nie wymaga, nie wiadomo jakiego skupienia. Zatem pozostało mi już tylko polecić, zarówno książkę, jak i serial, bo to interesująca opowieść o obsesji i jej skutkach ubocznych, prowadzona tak, jakby główny bohater bezpośrednio się do nas (siebie) zwracał.
Pozdrawiam, Sara ❤
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując zostawiasz po sobie niezmywalny ślad i przy okazji motywujesz do działania. Zostaw w komentarzu adres swojego bloga, na pewno odpowiem :)