„Azyl” to drugi tom serii Nieugięta, na której kontynuację czekałam, bo przyznam, że przypadła mi do gustu. Te książki mają taki typowy vibe z lat, w których uczęszczałam do gimnazjum (13-16 lat), wówczas wampiry i inne podobne były na czasie, ale teraz równie miło się to czyta.
Główną bohaterką jest Sara Grey, siedemnasto-osiemnastoletnia dziewczyna, która jeszcze w poprzednim tomie była nie do końca świadoma tego, czym dokładnie jest. W „Azylu” natomiast okazuje sporą odwagę i poświęca całe dotychczasowe życie – pobiera nauki u Mohiri, nabiera nowych umiejętności. Jednak jedno się nie zmieniło – w dalszym ciągu jest niezwykle uparta i usilnie stara się być niezależna. Przyznam, że ja lubiłam, choć ciężko przychodziły jej relacje z innymi, to mimo to była sympatyczna, dosyć inteligentna i w sumie dosyć nieufna.
Jednak Sara nie jest jedyną postacią w tej serii, a jest nią oczywiście Nikolas Danshov – gburowaty, skryty i co najważniejsze około trzystuletni wojownik Mohiri. Z pewnością jest dosyć specyficzną osobą – małomówną, wiecznie rozdrażnioną i przewrażliwioną na punkcie bezpieczeństwa Sary. Miał w sobie pewien urok, taki trochę uroczy bad boy na dopingu, co oczywiście jest mocno w stylu ówczesnej literatury fantastyczno-młodzieżowej. O reszcie chociaż napomknę, Nate’a znamy z poprzedniego tomu – to ludzi wujek Sary, milutki i w sumie taki troszkę zmiękczający Sarę. W dużej mierze robi za tło, tylko momentami się przebija, ale mimo to, naprawdę go lubiłam. Tristan odegrał też dosyć istotną rolę, jednak wiadomo, że nikt nie lubi spoilerów, więc tylko powiem, że warto zwrócić uwagę na niego – jest opiekuńczy i interesujący na tyle, że jestem ciekawa, jak autorka rozwinie jego wątek.
Fabularnie, no cóż – nie jest wybitnie oryginalna, ale z pewnością znajdą się elementy zaskoczenia. Nie można jej odmówić schematyczności, jednak która książka, zwłaszcza starsza nie ma w sobie choć jednego znanego nam schematu – mimo wszystko Karen Lynch przedstawiła je naprawdę nieźle i przyjemnie. Co więcej, autorka ma interesujące pióro – dosyć lekkie i może jakoś wybitnie się nie wyróżnia, ale za to jest miłe w odbiorze, a także jest językowo przystępna, no i dynamicznie prowadzi akcję, co jest ogromnym plusem, zwłaszcza że sporo się dzieje i szkoda by było, gdyby książka z takim potencjałem wlokła się, jak flaki z olejem. Kreacja bohaterów wbrew pozorom okazała się dosyć wnikliwa – są barwni, charyzmatyczni i odważni, a także autentyczni, na tyle ile się da. Nie ukrywam, iż „Azyl” był wciągającą książką i w pewnym sensie czuję sentyment do tego typu historii.
Natomiast jeśli chodzi o okładkę, to w tym wypadku mam mieszane uczucia, bo nie ukrywam, że jest w bardzo starym stylu – może nie nazwałabym jej brzydką, ale do zachwycających też nie należy, najbardziej pasuje mi określenie – średnia.
Reasumując, „Azyl” okazał się naprawdę wciągającą i dosyć
emocjonującą lekturą, na tyle zaskakującą, że można odhaczyć elementy
zaskoczenia (aczkolwiek nie jakoś wybitnie). Podobała mi się kreacja bohaterów
i zakończenie, zatem jestem ciekawa, w jakim kierunku autorka pchnie akcję i
liczę, że potoczą się, chociaż po części po mojej myśli. Dlatego na sam koniec
pozostało mi polecić „Azyl”, myślę, że mogłaby przypaść do gustu osobom, które
lubią powiew sentymentu, a może w dalszym ciągu lubią ten motyw.
Pozdrawiam, Sara ❤
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując zostawiasz po sobie niezmywalny ślad i przy okazji motywujesz do działania. Zostaw w komentarzu adres swojego bloga, na pewno odpowiem :)