wtorek, 1 maja 2018

[AUTORSKI MARZEC #2] Moje pisarskie próby

Ostatnio przy poprzednim wyzwaniu narzekałam, że się spóźniłam, teraz to dopiero poleciałam. Mówią, że skleroza nie boli, nawet nie wiecie jakie to szczęście, bo ja nie wiem jak bym zniosła wieczny ból :D No nie ważne, przejdźmy do sedna. Poniżej zostawiam prolog, do "książki", którą sobie tam skrobię, nie jest to nic wielkiego, ale może coś z tego będzie :)

Bardzo amatorskie wyobrażenie okładki, wykonała mi ją jako podgląd znajoma. Imię głównego bohatera uległo zmianie, także nie sugerujcie się tym. 


~~~~~~~~~~~~~~~~~
Prolog

     Patrząc na Ziemię z takiej odległości mam wrażenie, że ludzie to okropne stworzenia, widziałam co są w stanie zrobić aby osiągnąć swój cel. Przyglądając im się z dystansu miliarda kilometrów jestem w stu procentach pewna, że wkrótce wykończą się nawzajem przez zawiść jaka między nimi istnieje od… Właściwie to od początku egzystencji ich gatunku. Zadziwia mnie to do teraz, głównie przez to, że ich życie nie trwa wcale długo, a mimo to nie potrafią znaleźć spokoju. W moim świecie nie ma czegoś takiego jak władza, można powiedzieć, że panuje coś w rodzaju anarchii, choć i tak nie jest to trafne określenie. Nie uznajemy niczyjej wyższości, a cykle wyznacza nam Księżyc, który kradnie blask Słońcu. Powstajemy w niezrozumiały dla nas sposób, tak jak ludzie wiedzą skąd się biorą, tak my pojawiamy się znikąd. Gdy powstałam ja, na Ziemi panował kult Księżyca, wówczas ludzie byli przekonani, że gdy umrą to przychodzą do mojego świata, świata gwiazd. Być może jest w tym ziarenko prawdy, ale tu do odkrycia jest cała piaskownica. Do czego zmierzamy stopniowo odkrywając prawdę? My donikąd, ale ludzie z każdym krokiem zbliżają się do samo-destrukcji. Jednakże czy to tylko o to chodzi? Nie, ta historia dopiero się zaczyna, ale gdy człowiek dostanie szansę na coś wyjątkowego zwykle kończy się to katastrofą. Jak co noc przyglądałam się, gdy siedział na dachu jego domu całkiem sam, ale tu – w górze zawsze miał towarzysza, o którym jednocześnie wiedział i nie, no bo skąd mógłby mieć pojęcie, że patrzę, a patrzę co noc aż do samego rana, nawet gdy już dawno śpi. Nie wiedziałam nawet jak mam na imię, ani też ile ma lat, po prostu pewnego dnia go ujrzałam. Tak, choć w dzień jesteśmy niewidoczne to tak naprawdę nigdy nie zmieniamy swojego położenia. Tkwimy w przestrzeni od zawsze na zawsze, jednak nie jesteśmy nieśmiertelne. Trzydzieści milionów lat temu panowała epidemia, a przynajmniej tak twierdzą najstarsze gwiazdy, która wygasiła połowę populacji w niedalekim odstępie czasu i jako takiej regeneracji powoli zaczynali powstawać nowi ludzie, jako mogło się wydawać były to pozornie dobre wieści, ponieważ z biegiem ewolucji zaczęli wybijać samych siebie. Teraz, w XXI wieku, tak przynajmniej twierdzą najstarsze, niemal wypalone gwiazdy, które im bliżej końca tym lepiej słyszą świat ludzki, ale w zamian zanikają w naszym, co jest równoznaczne ze śmiercią. Zdarza się i tak, że możemy przybrać ludzką postać, ale tylko sześć razy w ciągu całego naszego istnienia, czyli naprawdę musimy używać tego rozważnie, niemniej jednak są wyjątki, ponieważ jest też możliwość, że gwiazda spada, ale nie nie rozbija się o grunt tylko zostaje uwięziona w ludzkim ciele do czasu aż ono umiera, wówczas dusza gwiazdy umiera wraz z nim. Nie ma odwrotu, bo gdy wykorzysta się ostatnią szansę i nie wróci przed czasem dzieje się to samo. Niektóre z nas mają imiona, które poniekąd nadali ludzie, ale tu zwracamy się do każdego bezokolicznikiem co bywa nieco niewygodne. Nazwy dostają te gwiazdy, które są bezpośrednio odkryte przez człowieka (ludzie mają dziwną tendencję do nazywania i jednocześnie przywłaszczania sobie rzeczy, które zwykle są niezależne), ja mogę pochwalić się znajomością z Kasjopeją, znajdujemy się naprawdę blisko siebie, ale ją odkryto dawno, a mnie z kolei nikt i nie wygląda na to żeby miało się coś zmienić. Pewnego dnia dociera do mnie, że też mamy uczucia i moje właśnie wychodzą na wierzch, nie wiem jak je nazwać, ale zdaję sobie sprawę, ze moje myśli ciągle, bez przerwy, wędrują do chłopaka z Ziemi. Czy jest to normalne czy nie, zdaję sobie sprawę z tego, że gdy podzielę się tym z kimś innym to… Tak naprawdę nikt mnie nie zrozumie.
     Czas wziąć życie w swoje ręce. Wyeliminować to co nas tak tu trzyma. Teraz już wiem, że Sean mnie wzywa… Czuję jak formuję się w ludzkie ciało, wzywanie staje się coraz głośniejsze. Moje serce wali niczym dziki ptak uwięziony w klatce. Idę, idę do ciebie. Ziemia jest coraz bliżej, a ciało wygląda na bardziej ludzkie, jeszcze tylko trochę i to się wydarzy, to na co czekała każda z nas, spełnienie przepowiedni. Czy istnieje coś silniejszego niż miłość zapisana w gwiazdach?

1 komentarz:

Komentując zostawiasz po sobie niezmywalny ślad i przy okazji motywujesz do działania. Zostaw w komentarzu adres swojego bloga, na pewno odpowiem :)

Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon. Wszelkie prawa zastrzeżone. ©Sara Kałecka