"Moja matka jest dla mnie wzorem, któremu pragnę dorównać. Za to ty, ze swoimi żałosnymi wykrętami i problemami, nie dorastasz mojemu ojcu do pięt. On umiał znaleźć w sobie odwagę i romantyzm. I do dziś nie ma kompleksów na punkcie korony, którą od czasu do czasu wkłada moja matka. Nie ma, bo rozumie i szanuje kobietę, która ją nosi"Wreszcie po wszelkiego rodzaju czytelniczych przygodach w świecie zniszczonym przez ludzi i nękanego przez roboty, w szpitalu psychiatrycznym i nawiedzonym lesie, wśród poznańskich nekrofilów - przybywam z luźną pozycją, która już po samej okładce zapowiada nam gorący romans.
Muszę przyznać, że już dawno z tak wielką ulgą nie zabierałam się za romansidło. Ostatnie nagromadzenie egzaminów, które zmuszały do intensywnej pracy, odcisnęły się na samopoczuciu, więc pozycję Nory Roberts uważam za coś, co pozwoli odpocząć szarym komórkom.
Swoją drogą, nazwisko autorki brzmiało bardzo znajomo, dlatego też próbowałam znaleźć tytuł, który być może czytałam. Po przejrzeniu kilkunastu stron z jej dorobkiem nadal nie znalazłam niczego, co wyglądałoby choć trochę znajomo. Patrząc jednak na tytuły, które sugerowały, z jakim gatunkiem mamy do czynienia i ich ilość, to pomyślałam, że Nora Roberts to taki damski odpowiednik Nicholasa Sparksa.
Księżniczka de Cordina zmęczona jest życiem w blasku fleszy, całej tej popularności i kolejnych plotek krążących po brukowcach. Postanawia zniknąć na kilka tygodni, aby odpocząć i poszukać siebie. Pakuje walizkę, ścina włosy i przemienia się w zwyczajną Camillę MacGee. Początki podróży są pełne upragnionej wolności, jednak nie wszystko zawsze toczy się gładko. Podczas burzy dziewczyna ląduje w rowie, a z pomocą przychodzi jej gburowaty archeolog. Zepsute auto, tajemnice, dom stojący samotnie w lesie i dwójka ludzi, których zaczyna łączyć coś więcej niż wzajemna niechęć. Jak potoczą się ich losy?
Całość pochłonęłam w kilka godzin. Dzisiejsze braki prądu i burza skłoniły mnie do popołudniowego leżenia w łóżku z Błękitną krwią. Początkowa akcja toczyła spokojnym rytmem, który jednak z każdym rozdziałem nabierał coraz szybszego pędu. W pewnej chwili wyobraziłam sobie autorkę, która spokojnie zaczyna pisanie, żeby później tańczyć rękoma po klawiaturze w ekstatycznym szale wypełniania całej historii coraz bardziej zwariowanymi zwrotami akcji. Zanim jednak skupimy się na akcji, zajmijmy się naszymi głównymi bohaterami, a bardziej postacią Delaneya, gdyż postać księżniczki jest po prostu dobra.
Mężczyzna jest gburowaty, opryskliwy, inteligentny i złośliwy. Bałam się, że później złagodnieje. Nie chodzi tutaj w żaden sposób o to, aby pokazywał złe cechy, jednak odwrócenie jego charakteru o 180 stopni byłoby nierealistyczne, a złagodzenie i tym samym zrobienie z niego nudnej postaci bez polotu zepsułoby książkę. Tak się jednak nie stało, jednak było kilka innych rzeczy, o których warto byłoby wspomnieć.
Szybkość relacji jest powalająca. Rozumiem, że podobne powieści są cienkie, ale naprawdę miałoby to większy smaczek, gdyby wielka miłość aż po grób opierała się na czymś więcej niż kilku/kilkunastu dniach. Do tego późniejsze wydarzenia, które odbierają naszym bohaterom możliwość decyzji. To trochę jak z serialami, gdzie wszyscy dookoła tworzą intrygi, żeby główni bohaterowie mogli być szczęśliwi, zamiast pozwolić im działać samodzielnie. To naprawdę irytujące.
Z drugiej strony odczułam mniej zażenowania, niż podczas czytania poprzedniego romansidła, jakim było 20 minut do szczęścia, ale i tak uważam, że gdyby te dwie pozycje porównać, to polska autorka wygrała. Nie zmienia to faktu, że pozycję Nory Roberts czytało się równie przyjemnie. Po prostu coś pod koniec całej historii zaczęło szwankować i jeśli miałam nadzieję, że to tylko chwilowe, to szybko ją straciłam.
A Wy jak podchodzicie do podobnych historii?
Pozdrawiam, Klaudia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując zostawiasz po sobie niezmywalny ślad i przy okazji motywujesz do działania. Zostaw w komentarzu adres swojego bloga, na pewno odpowiem :)