Nasz umysł to jednocześnie najpotworniejsze i najlepsze miejsce na ziemi.
Niczym delikatne muśnięcie, poczułam ostatnio potrzebę przerwy od książek ciężkich, wypełnionych głównie danymi, na rzecz emocjonalnego przewrotu. Co wyszeptał nam deszcz widziałam już kilkakrotnie na witrynach, a pomyślałam - kurczę, może warto. I co? No, nie było.
RECENZJA ZAWIERA SPOJLERY, WIĘC JEŚLI CHCESZ KSIĄŻKĘ PRZECZYTAĆ, TO NIE KONTYNUUJ, BO JESZCZE ZMIENISZ ZDANIE!
Historia zaczyna się, gdy Olivia i Rain obiecują sobie jako dzieci, że nigdy się w sobie nie zakochają, za to zawsze będą przyjaciółmi. Zapamiętajcie ten moment, ponieważ powróci w przyszłości – może w jednym zdaniu.
W swoich nastoletnich latach Rain otrzymuje propozycję stania się gwiazdą wielkiego formatu. Opuszcza więc swoje rodzinne strony i rusza na drugi koniec kraju. W tym czasie Olivia mierzy się z nowotworem, o którym mu nie mówi, a z biegiem czasu ich relacje ulegają rozkładowi. Gdy choroba postępuje, nasza bohaterka dostaje możliwość spełnienia swojego marzenia i postanawia po raz ostatni spotkać się z Rainem, który przechodzi kryzysowy moment w swojej karierze.
Naprawdę nie chciałam początkowo być aż tak krytyczna. Rozumiem też, że książka jest formą wyrzucenia nagromadzonych emocji, i uważam, że jeśli działa – to świetny pomysł. Natomiast nie zmienia to faktu, że pozycja jest słaba i denna. Ale może konkrety...
Bohaterowie są zwyczajnie płascy i nudni. Nie ma w nich nic poza chorobą i karierą, co w jakikolwiek sposób by ich definiowało. Co lubią? Jakie mają pasje? Może garść wspomnień, dlaczego ich relacja była wyjątkowa? Może dwa razy ktoś wspomina o pasji Liv, jaką był taniec, ale to jest tak rzucone, jakby ktoś mówił, co kupił w sklepie na śniadanie.
Dwa. Ta relacja nie ma żadnych fundamentów poza faktem minionej przyjaźni i dawki uwielbienia ze strony dziewczyny. No, bo to jest tak, że oni nie mają ze sobą kontaktu od kilku lat. On nawet o niej nie myśli, dopóki jej nie spotyka ponownie, a to spotkanie jest zaaranżowane jako spełnienie jej największego marzenia. Ich rozmowy są płytkie, dzięki nim wcale się nie poznają lepiej. To dialogi, które z kolegą można prowadzić – i to takim, z którym nie chce się dzielić szczegółami. A tu autorka próbuje nam wmówić, że to wielka miłość z obu stron. Może z jej strony to jest jakaś fascynacja (bo skoro takie marzenie sobie wybrała, a potem zaczęła brnąć w to niczym taran, to chyba można uznać to za lekkie fiziowanie na jego punkcie), ale z jego strony to była zmiana o 180° – i tak z dupy, po prostu.
Z momentem rozpoczęcia ich romantycznej relacji wszystko stało się mdłe i gorsze niż było. Przesłodzone dialogi, zepchnięcie na dalszy plan tych kilku wątków, które się jeszcze w tle bujały, i irracjonalne rzeczy. A oto garść:
- matka dziewczyny jest nadopiekuńcza i wręcz kontrolująca. Od początku nie znosi Raina, mimo że nie przyłożył ręki do decyzji jej córki o podróży na drugi koniec kraju. Nie ma jednak oporu jej tam zostawić i nie pojawić się nawet w krytycznej sytuacji zdrowotnej. Wątek romantyczny wchodzi - rodzic znika, bo przeszkadza. A na koniec matka jest super miła, przechodzi wewnętrzną przemianę i nagle nie jest pazerna na pieniądze bogatego chłopaka, a traktuje go jak syna. No, proszę Was xD
- chcą poprawić wizerunek Raina, więc spełniają marzenie kogoś z fundacji z jego pomocą, pojawia się Olivia i fotoreporterzy. Zaczynają otaczać jej dom i musi ona się z niego ewakuować, bo są domysły, że jest nową partnerką wokalisty. A nie mogli dodać ogłoszenia, że pomogli komuś z fundacji? +10 do reputacji, 0 utrudniania życia dziewczynie i na dodatek to była prawda. Nawet nie musieli kłamać.
Plus jeszcze garść cytatów, które sprawiają, że człowiek nie wierzy w to, co czyta:
"Tak, oświadczyłem się. Co prawda nie mam jeszcze pierścionka, ale to nie problem [...] Chcę, żeby ktoś zajął się organizacją ceremonii. Najlepiej jak najszybciej" - Rain, który wcześniej oskarżał ludzi z wytwórni, że go wykorzystują i był dla nich niemiły.
"Lydia (mama Olivii) wyłoniła się zza ściany. [...] Wciąż pozostawała ucieleśnieniem opanowania, nawet jeśli jeszcze kilka miesięcy temu odczuwałem, że nie potrafiła się do mnie przekonać" Halo. Stop. Jakie ucieleśnienie spokoju? Przez 3/4 książki tylko krzyczała i rozpaczała.
"Zawsze miałam przy sobie pełno osób, ponieważ relacje z innymi ludźmi były dla mnie niezwykle ważne" ~ Olivia. Dlaczego książka próbuje naginać rzeczywistość? Poza Rainem i rodzicami, nie było nikogo, kogo moglibyśmy uznać za bliskiego bohaterce. Zero opisów, zero relacji. Nawet jednego zdania o jakiejś koleżance, chociażby znajomym z Internetu. Nic.
Podsumowując. Szybko poszło. Dzięki temu tytułowi wiem, czemu nie sięgam po romansidła częściej.
Tymczasem trzymajcie się!
Pozdrawiam, Klaudia ☂
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentując zostawiasz po sobie niezmywalny ślad i przy okazji motywujesz do działania. Zostaw w komentarzu adres swojego bloga, na pewno odpowiem :)